15.05.2014

Rozdział 2.: Ukradłeś moją stylówę!

-KATRIN-

Poczułam mocny, słodki zapach, który momentalnie obudził mój żołądek. Przeciągnęłam się leniwie, po czym wsparłam swoje ciało na łokciach i przetarłam oczy. Rozejrzałam się po pomieszczeniu i zauważyłam, że jestem w swoim pokoju. Josh musiał mnie tu przenieść tuż po tym jak zasnęłam, pomyślałam i na mojej twarzy momentalnie pojawił się uśmiech, gdy zauważyłam na szafce nocnej talerz z kanapkami i szklankę parującego kakaa. Chwyciłam swój posiłek i sięgnęłam po kartkę przyklejoną do naczynia i próbowałam odczytać wiadomość z niewyraźnym napisem. No braciszku, kaligraf to byłby z ciebie marny.
Jedź śniadanko, ubieraj się i schodź na dół. Pamiętaj, że o 10:00 musimy wyjechać! x
Spojrzałam na zegarek i skrzywiłam się, widząc, że wskazuje dziesięć minut po dziewiątej. Szybko dokończyłam posiłek i wstałam z łóżka, podchodząc do stojących przy szafie walizek. Uch, powinnam się chyba rozpakować. Westchnęłam, wiedząc, że będę to pewnie jeszcze odkładała. Ach, to moje lenistwo. Otworzyłam jeden bagaż, wyciągając swój ulubiony komplet ubrań. Ze wszystkimi rzeczami ruszyłam w stronę łazienki, która znajdowała się w moim pokoju i wskoczyłam pod prysznic. Zimny strumień wody doprowadził mnie do porządku, pobudzając zarówno ciało, jak i umysł.
Zakręciłam wodę, wycierając swoje ciało ręcznikiem, po czym posmarowałam się balsamem o zapachu fiołków i założyłam komplet koronkowej bielizny w kolorze pudrowej czerwieni. Odwróciłam się w stronę szafki, na której położyłam ubrania i osłupiałam, natrafiając na swoje odbicie w dużym lustrze otoczonym złotą ramą. Przełknęłam głośno gulę, która narosła w moim gardle i opuszkami palców przemknęłam po zaciemnieniach na swoich nadgarstkach. Od razu przypomniał mi się ból, który sprawiały mi mocne sznury i zrobiło mi się niedobrze, gdy poczułam jego dłonie, mocno zaciskającego się na ich delikatnej skórze. Mimo dość długiego czasu, który upłynął od tamtych dni ślady nie zniknęły. Tak samo jak te, które miałam wyryte w swojej psychice. Wiedziałam, że nigdy się ich nie pozbędę. Założyłam na lewą rękę zegarek z dość dużą tarczą oraz grubszym, białym paskiem. Dodatek skutecznie ukrył większe zaciemnienia, na co głośno odetchnęłam. Przejechałam dłonią po głębszych bliznach na udach i poczułam pojedynczą łzę, spływającą po policzku. Moje odbicie było wręcz szkaradne. Brzuch był oszpecony dość szeroką blizną, która mknęła od żebra po prawej stronie, aż do lewego biodra. Przeniosłam wzrok na swoje nogi i zacisnęłam mocno powieki, sprawiając, że z oczu szybko popłynęło kilka łez, skóra na łydkach i udach była pokryta licznymi siniakami, a także białymi szramami, po różnych rozcięciach. Przygryzłam mocno dolną wargę, tłumiąc szloch i odwróciłam się od lustra, obejmując swoje ramiona dłońmi, jakby to miało mi przynieść choć odrobinę pocieszenia. Ze świstem wypuściłam powietrze i powoli odwróciłam głowę w stronę odbicia. Dolna warga drżała niemiłosiernie, a oddychanie stało się nagle niesamowicie trudną umiejętnością. Nie potrafiłam powstrzymać łez, które spływały po twarzy, po chwili nawet nie zwracałam na nie uwagi. Skupiłam się na tym, jak wyglądają moje plecy. Tak naprawdę jeszcze nigdy (od czasu pobytu w szpitalu, gdy przez przypadek zobaczyłam je w odbiciu przeszklonej ściany) nie próbowałam ich zobaczyć. Nie powstrzymałam szlochu, gdy zauważyłam ogromne, ale także mnóstwo maleńkich blizn, liczne siniaki, a także ślady po szwach. Wszystko było tak bardzo przerażające. Przejechałam opuszkami palców, po najgłębszej bliźnie i momentalnie się wzdrygnęłam. Wspomnienia... zbyt wiele jak dla mnie. Szybko odsunęłam się od lustra i przemyłam twarz lodowatą wodą, by wyrwać się z tamtych wydarzeń. Na szczęście się udało.
Sięgnęłam do górnej półki nad zlewem i wyciągnęłam z niej bandaże i starając się nie myśleć o niczym, jednym z nich owinęłam cały brzuch, zerkając, czy dobrze zakryłam rany u dołu pleców, po czym kolejnymi dwoma owinęłam całe uda, a ostatnim prawą dłoń od łokcia, aż do nadgarstka. Mimo zapewnień lekarza, że nie muszę już ich nosić, czuję się pewniej, gdy je mam. Nie chciałam, by ktokolwiek widział moje ciało, a takie opatrunki były najlepszym zabezpieczeniem.
Wciągnęłam na nogi czerwone jeansy, po czym założyłam na stopy białe skarpetki. Włożyłam na siebie białą bluzkę z długim rękawem w poziome czarne paski, którą wpuściłam w spodnie, opuszczając je lekko. Sięgnęłam jeszcze po czarne szelki i odpowiednie je przypięłam. Uśmiechnęłam się lekko widząc efekt końcowy. Rozczesałam wilgotne jeszcze włosy, które układały się w ładne fale i opadały lekko na moje ramiona, po czym stanęłam bliżej lustra i pociągnęłam rzęsy tuszem, sprawiając, że były o wiele bardziej widoczne. Gdy już skończyłam, sięgnęłam po szczoteczkę i szybko umyłam zęby.
— Kat! Pośpiesz się! Już powinniśmy wyjeżdżać! — Krzyk brata wraz z pukaniem w drzwi rozległ się po całym pomieszczeniu.
— Idę! — odparłam prędko, chowając wszystko do małej szufladki przy zlewie.
Wyszłam z łazienki i po znalezieniu w walizce swoich perfum i użyciu ich, wyciągnęłam szybko swoje czarne vansy, chwyciłam jeszcze z szafki telefon i schowałam go do kieszeni, po czym zbiegając po schodach wkładałam obuwie, słysząc wybuch śmiechu Josha, gdy tylko zobaczył moje poczynania. Kiedy w końcu byłam gotowa, stanęłam w przedpokoju, posyłając chłopakowi złowrogie spojrzenie.
— Wiesz w sumie masz bardzo interesujący strój. — Przekręcił głowę na bok, przypatrując mi się dokładnie, na co ja uniosłam jedną brew. — Gdybyś jeszcze nie miała skarpetek byłbym wręcz przerażony.
— Czemu? — zapytałam, nie rozumiejąc sensu jego wypowiedzi.
— Cóż, wyglądasz jak Louis tylko w wersji damskiej. — Skrzywiłam się, słysząc to porównanie. Alex zawsze mi potarzała, że jestem praktycznie taka sama jak ten koleś, kiedy wcale tak nie było. Mój towarzysz momentalnie wybuchł śmiechem, widząc moją reakcję, więc pokiwałam tylko głową z politowaniem, po czym wyszłam na zewnątrz, wiedząc, że pójdzie za mną. — Dlacze...
— Zaraz się dowiesz. — Przerwał mi z szerokim uśmiechem, na co zareagowałam przewróceniem oczami.
— To nie fair — powiedziałam, zajmując miejsce w dużym, czarnym vanie. Naprawdę nie rozumiałam, po co jedziemy tak wielkim samochodem i przede wszystkim: gdzie jedziemy.
Włączyłam radio, gdy tylko wyjechaliśmy z posesji i całe auto wypełniło się muzyką. Uśmiechnęłam się lekko, przenosząc wzrok na widoki za oknem. Przez całą drogą, którą swoją drogą miałam wrażenie, że skądś kojarzę, wpatrywałam się w piękno Londynu. Pogoda dopisywała i całe miasto skąpane było w gorących promieniach słonecznych. Zmarszczyłam brwi i spojrzałam zaskoczona na brata, gdy wjechał na parking przy lotnisku. Jak dowiem się, że moje walizki jakimś cudem znalazły się w bagażniku to będę przerażona, pomyślałam, widząc zadziorny uśmiech na twarzy chłopaka. To tak jakby rzucał mi nieme wyzwanie. Nawet na mnie nie zerknął, gdy wysiadł z auta i kiwnął głową, żebym zrobiła to samo. Super! Na pewno chce się mnie pozbyć. Mruknęłam pod nosem niezrozumiałe nawet dla siebie słowa i stanęłam na asfalcie. Wstrzymałam oddech słysząc głośne piski i szybko spojrzałam w ich stronę. Główne wejście było wręcz okupowane przez zgraję nastolatek w różnym wieku. Jeśli dobrze zauważyłam to było tam nawet parę matek. Jak bardzo popieprzonym trzeba być, żeby rzucać się na zamknięte drzwi?
— Josh? — odezwałam się cicho. Zachowanie tak licznej grupy osób naprawdę zaczęło mnie przerażać. — Nie wprowadzisz mnie w ten tłum, prawda? — Mój głos nieco drżał, sprawiając, że brat spojrzał na mnie nieco zaniepokojony.
— Um, wiesz… właściwie to miałem taki zamiar — odparł zmieszany,a ja poczułam nieprzyjemny ucisk w żołądku. — Żartowałem! — Wybuchł śmiechem, stając obok mnie i zarzucając swoją rękę na moje ramiona.
Spojrzałam na niego złowrogo, po czym dostał kuksańca w bok za tak denny żart. Naprawdę mnie przestraszył! Ale trzeba przyznać, że aktor to jest z niego niezły. Nigdy więcej nie uwierzę w jego słowa, obiecałam sobie, z powrotem zerkając w stronę głównego wejścia do budynku. Kątem oka ujrzałam trzech postawnych mężczyzn, wychodzących z lotniska. Każdy z nich miał na sobie ten sam strój, czarną koszulkę na krótki rękaw, a także w tym samym kolorze spodnie i buty, przypominające nieco te, które noszą żołnierze. Budynek najwyraźniej miał o wiele więcej wejść i wyjść niż sądziłam. Moje ciało momentalnie się spięło, gdy zauważyłam, że cała trójka zmierza w naszą stronę. Instynktownie przysunęłam się do swojego towarzysza. Nie, te ich bicepsy, które wielkością przypominają moją głowę, wcale mnie nie przerażają.
— W porządku, Kat, to tylko ochrona — wyjaśnił, gładząc uspokajająco moje przedramię. Pokiwałam głową, oddychając głęboko. — Chodź, jak wyjdziemy im naprzeciw to szybciej znajdziemy się w środku. — Odepchnęliśmy się od samochodu, ruszając w stronę ochrony. Jednak oczywisty był fakt, że byłoby zbyt łatwo, gdybyśmy po prostu w spokoju weszli do środka.
— Patrzcie to Josh! — Krzyk jednej z dziewczyn przebił się przez pozostałe dźwięki, zaskakując tym wszystkich wokół. Wszyscy nagle ucichli tylko po to, by po chwili z głośniejszym piskiem rzucić się w naszą stronę. Wstrzymałam oddech, przerażona wielką zgrają, która gnała prosto na nas.
— Kat! Biegnij! — Chłopak złapał moje ramię, ciągnąc mnie za sobą.
W samą porę dotarliśmy do ochroniarzy, chowając się wręcz za ich muskularnymi ciałami. Dwóch z nich zaczęło uspokajać tłum, nie przepuszczając nikogo z nich, a w tym samym czasie trzeci, dość młody mężczyzna o jasnorudych włosach i ciemnych, praktycznie czarnych tęczówkach dyskretnie doprowadzał nas do bocznego wejścia. Był wysoki, przystojny i niesamowicie umięśniony. Odetchnęłam z ulgą, kiedy w końcu znaleźliśmy się w środku, a hałas nieco ucichł. Peter, bo z plakietki wynikało, że tak właśnie miał na imię rudy ochroniarz, wskazał nam odpowiednią drogę, po czym ruszyliśmy przed siebie, a on podążał za nami, upewniając się, że przez żadne drzwi nikt nie wbiegnie do środka.
Josh szedł tuż obok mnie z szerokim uśmiechem i co chwila marudził, że "wolniej to już chyba nie potrafię". Śmiałam się z jego dogadywania i mimo tego, że byłam naprawdę ciekawa całej niespodzianki to ani trochę nie chciało mi się iść szybciej. Nadal byłam nieco zdenerwowana po nieudanym zamachu nastolatek. Przewróciłam oczami słysząc jego dalsze marudzenie. Boże, jest gorszy niż Alex. Uśmiechnęłam się na wspomnienie o przyjaciółce, jednak uśmiech szybko zniknął z mojej twarzy. Niemożliwe, pomyślałam patrząc na osoby znajdujące się zaledwie kilka metrów ode mnie. Każdy z nich był zajęty sobą, ale mimo to mogłam doskonale ich rozpoznać. Nie żebym chciała! Po prostu przyjaźniąc się z kimś takim jak Alex, naoglądałam się zbyt wielu zdjęć z udziałem tych osób. Przyjechałam odpocząć od słuchania o One Direction... i co dostaję? One Direction we własnej osobie! Zatrzymałam się nagle, niczym wryta w ziemię, sprawiając, że Peter, o którego obecności całkowicie zapomniałam, wpadł prosto na mnie.
— Przepraszam! — Odwróciłam się do niego szybko, sprawdzając, czy wszystko z nim w porządku. Odetchnęłam z ulgą, widząc, że jest jedynie zdezorientowany.
Widząc moje zakłopotanie skinął głową na znak, że jest dobrze, po czym posłał mi uśmiech, na co odpowiedziałam mu tym samym, a następnie odwróciłam się w stronę brata. Jakże byłam głupia myśląc, że nadal będzie stał w tym samym miejscu. Zmarszczyłam brwi i rozejrzałam się w jego poszukiwaniu. Przechyliłam głowę w bok, by mieć lepszy widok na całą sytuację, gdy zauważyłam jak rzuca się na stojącego tyłem i rozmawiającego przez telefon chłopaka. Jeśli się nie mylę to ten chłopak ma na imię Harry.
— Josh! Jesteś największym idiotą jakiego znam! — Blondyn legł na ziemię jak długi, a jego telefon wypadł mu z dłoni, ślizgając się po podłodze. Zakryłam usta dłonią, próbując nie wybuchnąć śmiechem na widok siedzącego na młodszym koledze brata.
— Och, nie denerwuj się, Niallerku — nabijał się, targając jego jasne włosy.
Chwila... Niallerku? To on nie miał na imię Harry? W ogóle był ktoś w tym zespole o imieniu Niallerek? Jak można było skrzywdzić biednego chłopaka takim imieniem?!
Przy tej dwójce szybko zmaterializował się szatyn, który próbował przekonać mojego brata, żeby zszedł z wierzgającego przyjaciela. Przewróciłam oczami na ten widok, próbując sobie przypomnieć imię 'nowego', jednak nie wychodziło mi to zbyt dobrze, więc po prostu odpuściłam. Może to jest ten cały Harry? Cholera wie. Zerknęłam na pozostałych, ale to siedzący, a właściwie śpiący pod ścianą brunet przykuł moją uwagę. Jego głowa była odchylona do tyłu tak, że czubkiem głowy dotykał błękitnej ściany. Miał ciemniejszą karnację niż pozostali. Zayn! Przypomniałam sobie i w ostatniej chwili powstrzymałam się przed klaskaniem w ramach gratulacji samej sobie. Wolałam na razie nie zwracać na siebie uwagi. Rozejrzałam się po całym budynku i dostrzegłam miejsce, gdzie stało kilka okrągłych stolików. Przy jednym z nich był chłopak z lokami. Jedna z jego rąk była wyprostowana na całej długości, a tuż obok niej spoczywała jego głowa tak, że policzek chłopaka był przyciśnięty do szklanej powłoki eleganckiego mebla. O tym, że spał najlepiej świadczyło to, że nieco się oślinił. Zaśmiałam się cicho, odwracając szybko wzrok i już miałam się odezwać, gdy usłyszałam głośne ziewnięcie z prawej strony. Spojrzałam w tamtą stronę i natrafiłam na wychodzącego akurat zza rogu szatyna z włosami w nieładzie. Zmarszczyłam brwi, a moje usta lekko się rozchyliły, gdy nasze spojrzenia się spotkały. Był tak samo zaskoczony jak ja. W tym samym czasie zlustrowaliśmy się wzajemnie wzrokiem. Jego strój... był dokładną kopią mojego! Wszystko, co miał na sobie to tak jakby po prostu przerobić moje aktualne ubrania w wersję męską. Staliśmy zaledwie kilka kroków od siebie. Oczywiście był ode mnie wyższy. O wiele, wiele wyższy.
— Ukradłeś moją stylówę!
— Ukradłaś moją stylówę!
Nasz równy krzyk rozniósł się w tym samym czasie po całym pomieszczeniu, przez co wszyscy zwrócili się w naszą stronę. Nawet śpiące przed chwilą osoby podniosły wzrok i wpatrywali się w nas zaskoczeni. Pięknie! Nienawidzę, gdy wszyscy się na mnie gapią.
— Ja?! Nie! To ty!
— Ja?! Nie! To ty!
Ktoś mi powie jakim cudem mówimy równocześnie te same słowa?!
Zmrużyłam oczy, piorunując szatyna wzrokiem, kiedy on zdawał się robić dokładnie to samo. To tak jakby mieć jakiegoś natrętnego bliźniaka, który chcąc nie chcąc zrobi to, co ty w tym samym czasie. Okropne uczucie. Naszą "walkę na spojrzenia" przerwał wielki wybuch śmiechu. Zdezorientowani zerwaliśmy kontakt wzrokowy, spoglądając na zwijającą się ze śmiechu piątkę.
— Widzisz? Śmieją się z ciebie — powiedziałam do najprawdopodobniej starszego chłopaka, na co posłał mi rozbawiony uśmiech, kiwając głową z niedowierzaniem. Może to właśnie jest ten słynny Louis, do którego każdy mnie porównuje?
— Tak właściwie to jestem Louis. — Ha! Wiedziałam! Podszedł do mnie, ignorując nadal rechoczących towarzyszy, po czym wyciągnął dłoń w moją stronę.
— Katrin — odparłam, ściskając lekko jego rękę z lekkim uśmiechem.
— Czekaj... To ty jesteś siostrą Josha, tak?
— Właśnie! — O wilku mowa, zaśmiałam się w duchu. — Chłopaki! Poznajcie moją siostrę — dodał z szerokim uśmiechem, jakby dopiero przypomniał sobie o mojej obecności. Milutko. — Kat poznaj... chłopaków.
Spojrzałam na niego z politowaniem, zastanawiając się jak bardzo niemądry jest. Czy to w ogóle możliwe, że nie zrozumiał niczego z mojego długiego monologu o tym, jak bardzo mam dość tego zespołu i że nawet nie rozpoznałabym żadnego z nich, gdyby mnie minęli na ulicy? Przecież mówiłam mu o tym poprzedniego dnia!
Już otwierałam usta, by powiedzieć bratu jak wielkim kretynem jest, jednak nie było mi to dane. Nagle, dosłownie kilka centymetrów ode mnie, wyłonił się Loczek z szerokim uśmiechem. Przez chwilę miałam wrażenie, że wręcz wyskoczył z jakichś podziemi, bo to było nienormalne, że tak szybko znalazł się przede mną. Zmarszczyłam brwi zaskoczona tym, jak blisko był. Jego klatka piersiowa prawie dotykała mojego nosa. To nienormalne, żeby być tak wielkim. Podniosłam głowię, żeby na niego spojrzeć. Halo, dziwaku! Daj mi trochę przestrzeni osobistej!
— Fajnie cię w końcu poznać, Katrin! — krzyknął tak głośno, że przez chwilę piszczało mi w uszach. Wspominałam już, że jest dziwny? Zamiast w cywilizowany sposób (jak to zrobił jego poprzednik) podać mi rękę to dosłownie próbował zmiażdżyć mnie na powitanie. Przysięgam, że nikt kogo znam nie ma tak mocnego uścisku.
— Dusisz mnie — pisnęłam, nie mogąc wyswobodzić się z jego uścisku.
— Harry, chcesz mi zabić siostrę? — Jęk Josha był tak przeciągły i pełen znudzenia, że miałam ochotę się roześmiać i pewnie bym to zrobiła, gdyby nie fakt, że powoli brakowało mi tlenu.
Chwila... on powiedział Harry? Muszę koniecznie pogadać z Alex i zapytać, czym ją przekupili, by uznała go za swojego ulubieńca. Usłyszałam chichot Loczka tuż przy uchu i przez chwilę bałam się, że powiedziałam głośno to o czym myślałam. Jego uścisk powoli stawał się coraz lżejszy. Gdy w końcu całkowicie mnie wypuścił nabrałam szybko powietrza, przeczesując nerwowo włosy.
— Josh — powiedziałam cicho, przygryzając dolną wargę. Doskonale wiedziałam, że czekał, aż go o to poproszę. Podstępny zdrajca. — Mógłbyś? Proszę? — Zrobiłam smutną minkę, na co zaśmiał się cicho, po czym stanął obok, obejmując mnie ramieniem. Uniosłam jedną brew, zastanawiając się, co on zamierza, jednak nie otrzymałam odpowiedzi.
— Okay, poznałaś już Louisa, więc pewnie wiesz, o co mi chodziło z tym komentarzem rano. — Dźgnął mnie w bok, poruszając zabawnie brwiami, na co jedynie wywróciłam oczami. — Harry'ego też już znasz. Ten, który nadal całuje podłogę to Niall. — Niall? Więc czemu mówił do niego Niallerek? Wskazał na nadal leżącego chłopaka, który szeroko się do mnie uśmiechał. Był tak uroczy, że nie potrafiłam nie odpowiedzieć mu tym samym. — Obok niego Liam — mówił, a ja przeniosłam wzrok na szatyna, który wcześniej próbował zdjąć mojego brata z blondyna. — A tam siedzi...
— Zayn — dokończyłam za niego, na co zmierzył mnie podejrzliwym spojrzeniem. Z resztą nie tylko on mi je posyłał. — No co? Jest najbardziej charakterystyczny z was wszystkich — wyjaśniłam najbardziej niewinnie jak potrafiłam, na co niektórzy tylko zmrużyli oczy. Tylko sobie nie myślcie, że mam jego zdjęcia na telefonie... Wcale nie w folderze, który jest zablokowany hasłem!
Czekaj... To ty nas nie znasz? — zapytał zaskoczony Loczek, marszcząc brwi.
— Można tak powiedzieć. — Uśmiechnęłam się, a na ich twarzach również pojawiły się uśmiechy.
Okay... Ci goście mnie nieco przerażają.

~*~


— Co?! Jak to oni mieszkają z tobą?! Czemu nie powiedziałeś tego od razu?! — pytałam, stojąc z Joshem tuż przy łazienkach. Powoli dochodziłam, że krzyk szeptem nie jest tak efektowny jak normalny krzyk.
— Jak bym powiedział to rodzice by się nie zgodzili, żeby cię puścić. Ty pewnie też byś miała jakieś zawahania, a ja serio się za tobą stęskniłem i nie uwierzę ci, że ty za mną nie. — Na jego twarzy pojawił się cwany uśmiech, gdy zakładał ręce w okolicach brzucha.
— Jasne, że się stęskniłam. Tylko wolałabym wiedzieć, że mam zamieszkać z sześcioma facetami pod jednym dachem. — Wyrzuciłam ręce w powietrze, żeby jak najlepiej wyrazić swoje oburzenie zaistniała sytuacją. Byłam wręcz przerażona samym myśleniem o tym, że z nimi zamieszkam.
— Daj spokój, Kat. Będzie fajnie, zobaczysz!
Już miałam powiedzieć mu, że wcale nie podoba mi się ten pomysł, ale niestety nie zdążyłam tego zrobić, ponieważ zza rogu wyjrzał Liam, mówiąc, że musimy się zbierać. Brat kiwnął do niego głową, po czym posłał mi przepraszający uśmiech i wskazał bym ruszyła pierwsza. Przewróciłam teatralnie oczami, po czym wróciliśmy do reszty. Zauważyłam Petera w towarzystwie trzech starszych i większych od niego ochroniarzy. Wzdrygnęłam się na myśl, że wokół nie ma żadnej kobiety i strach w końcu zaczął dawać o sobie znaki. Co jeśli nie poradzę sobie wśród nich? Jak po tym wszystkim, co się kiedyś wydarzyło zniosę ich obecność? Obawy. Ponownie do mnie wróciły, zabijając mnie od środka, napełniając całe moje ciało przerażeniem. Drżałam, czułam to. Wspomnienia powoli zalewały moją głowę, a w oczach zbierały się łzy. Pokręciłam głową, odrzucając od siebie wszystko. Zero emocji, tylko rozum. Powtórzyłam sobie w myślach po raz kolejny. Tylko dzięki tej zasadzie przetrwałam to, co mnie spotkało... i doskonale wiedziałam, że teraz muszę przestrzegać jej bardziej niż kiedykolwiek.
Zmarszczyłam brwi, gdy zorientowałam się, że siedzę na swoim miejscu w czarnym busie, a Josh spogląda na mnie nieco zdezorientowany z miejsca kierowcy. Nienawidzę takich chwil, w których całkowicie się odcinam. Zerknęłam do tyłu, by zobaczyć szczerzącą się piątkę i po raz kolejny przeszło mi przez myśl najważniejsze z wielu pytań, które miałam ochotę zająć. Czy ta piątka oby na pewno jest normalna? Odpowiedź nadeszła w niewyobrażalnie szybkim tempie, ponieważ gdy tylko dostałam srebrną łyżeczką w głowę, doskonale wiedziałam jak ona brzmiała. Podniosłam sztuciec ze swoich kolan, gdzie wylądował tuż po odbiciu się od mojej czaszki, po czym odwróciłam się, spoglądając pytająco do tyłu, gdzie cztery dłonie wskazywały na siedzącego w środku Liama.
— Przepraszam. Zaatakowali mnie — wytłumaczył, wzruszając ramionami, na co tylko pokiwałam z politowaniem głową.
Nie. W tym zespole z pewnością nie było nikogo, kto należał do normalnych.




Od autorki:  Przepraszam! Jejku, nie wierzę, że ponad trzy miesiące niczego tutaj nie dodałam. :c
Tak wiele spraw zajęło mi głowę, że nawet nie myślałam o napisaniu rozdziału. Za to mogę wam obiecać, że nigdy więcej nie będziecie musieli tak długo na niego czekać. Taa, tego możecie być pewni. <3
Dziękuję za wszystkie komentarze pod ostatnim rozdziałem i mam nadzieję, że pod tym też zostawicie po sobie ślad, bo nie wiem, czy mam jeszcze dla kogo pisać to opowiadanko. :c
Więc, mam nadzieję, że wam się podobało, zostawicie chociaż jedno słówko w komentarzu i będziecie tutaj wpadali, oczekując na rozdziały. Cóż, nadzieja matką głupich. xd
Miłego wieczorku, kochani! x